O opryskach chemicznych słów kilka


Dzisiaj 100% prywatnie i nie stricte o kaktusach - wybaczcie, ale coś mnie zaraz trafi. Nie wiem z czego wynika promowanie opryskiwanej środkami chemicznymi żywności - czy z ignorancji i braku elementarnej wiedzy czy po prostu z faktu, że producentom tej żywności taka promocja bardzo się opłaca - natomiast jestem zupełnie pewna, że nie można przechodzić obojętnie wobec takiej ŚCIEMY. Nie jestem rolnikiem, nie jestem chemikiem, nie jestem też technologiem żywności, jestem osobą która po prostu stosuje dla własnych potrzeb wspomniane środki i znam je, że tak powiem z życia codziennego nie z reklam i lobby producentów żywności. Ustalmy jedno: nic z czym stykamy się na codzień nie jest obojętne dla naszego zdowia czy życia - jakim powietrzem oddychamy, jaką wodę pijemy, środki do sprzątania, do prania, jakość i sposób wykonania przedmiotów codziennego użytku i w końcu, ale w sumie przede wszystkim - jakość i pochodzenie żywności, którą spożywamy każdego dnia...
No więc kilka razy do roku korzystam z dobrodziejstwa jakim są środki chemiczne chroniące rośliny przed chorobą grzybową oraz przed szkodnikami. Nie są to specjalne środki do kaktusów, używam tych samych środków do których mają dostęp i z których korzystają sadownicy oraz inni producenci owoców i warzyw. Każdy kto miał z nimi styczność prawdopodobnie zna informacje widniejące na każdej instrukcji zamieszczonej w środku: nie rozpylać w zamkniętych pomieszczeniach, zachować szczególną ostrożność, stosować odzież ochronną, nie opryskiwać w czasie wiatru, nie dopuszczać do zanieczyszczenia zbiorników wodnych, zachować okres karencji - nie spożywać owoców i warzyw przez X tygodni po oprysku itd. Czy to w skrócie nie brzmi: TE ŚRODKI NIE SĄ OBOJĘTNE DLA TWOJEGO ZDROWIA I ŻYCIA?

W praktyce to wygląda tak: zawsze używam rękawiczek, puste opakowania wyrzucam niezwłocznie do śmieci z oryginalnym opakowaniem i ulotką tak aby żadne dzieci i zwierzęta nie miały do nich dostępu a w razie czego było wiadomo jak im pomóc. Nie używam spryskiwacza a podlewam z butelki żeby środek ten nie unosił się w powietrzu którym oddycham - w miarę możliwości używam jednorazowej maseczki ( niestety zbyt rzadko) - i nie osiadał na innych roślinach, szczególnie owocujących lub kwitnących. Od razu po zakończeniu udaję się pod prysznic żeby zmyć z siebie pozostałości po tej chemii, żeby nie absorbować jej przez skórę. Wszystko co miałam na sobie od razu piorę w pralce razem z ręcznikiem po prysznicu. Przez 1-2 tygodnie nie spożywamy żadnych owoców i warzyw które u nas rosną mimo, że nie były w bezpośrednim sąsiedztwie "oprysku". Skąd ta daleko idąca ostrożność? Przede wszystkim stąd, że bardziej doświadczeni ode mnie ostrzegali mnie żeby zachowywać ostrożność, filmy dokumentalne o tego typu środkach ostrzegały o dużej zachorowalności na raka wśród osób, które zajmowały się opryskami zawodowo. Jednak to co wzbudziło moją największą nieufność to... zapach. Żeby nie wiem jak długo rośliny przebywały na powietrzu, były podlewane, padał na nie deszcz. Po upływie tygodni i miesięcy nie nadają się żeby wstawić je do domu i cieszyć się urodą sukulentów w zimie, bo ten (nazwijmy rzeczy po imieniu) smród jest nie do zniesienia w zamkniętym pomieszczeniu a domownicy skarżyli się na ból i zawroty głowy.

Więc tak - to są "lekarstwa" dla roślin, ale nigdy nie uwierzę, że pozostają obojętne dla naszego zdrowia! @pryskane_nie_szkodzi życzę smacznego, ale zachowajcie te kłamstwa dla siebie!

Komentarze

Popularne posty